czwartek, 21 czerwca 2018

Benefit, Blush Bar- limitowana edycja palety rozy.

Muszę szczerzę przyznać że Benefit nie był nigdy moją ulubioną firmą kosmetyczną. Jednak jak tylko zobaczyłam nową limitowaną edycję palety róży, stwierdziłam że może wreszcie się do niej przekonam.
Paletka zawiera 5 pełnowymiarowych produktów w skład których wchodzą 4 róże - California ( koralowy róż ze złotą poświatą ), Gold Rush ( róż ze złotym połyskiem ), Dandelion ( matowy jasny róż ), Rockateur ( róż z delikatną perłą )  i  bronzer Hoola, dodatkowo mamy również pędzelek który według mnie jest akurat zbędny.


Głównym powodem zakupu tej palety były właśnie te 3 błyszczące róże z pięknymi poświatami. Już wyobrażałam sobie jaki cudny błysk będą tworzyć na twarzy. Niestety mój zachwyt nie trwał zbyt długo.


Już po pierwszych testach wierzchnia połyskująca warstwa się starła, ukazując zwykłe satynowe wykończenia produktów. Trochę się zawiodłam muszę przyznać, bo oczekiwałam super błysku.


Co prawda nie są one matowe jak Dandelion, ale jak same widzicie nie różnią się one znacznie wykończeniem. Kolejny minus jaki zauważyłam to to, że na twarzy prezentują się niemalże tak samo. Dandelion jest ledwo widoczny, Rockateur i Gold Rush są identyczne, California jako jedyny znacznie się różni kolorem, ale nie jest to mój ulubiony odcień. Z całej palety najlepiej spisuje się Hoola, który ma niesamowitą pigmentacje, i bardzo łatwo się nim pracuje. Mógłby jednak być trochę chłodniejszy, bo porównując do kultowego bahama mama prezentuje się lekko pomarańczowo.

Na pewno atutem palety jest jej piękny zapach. Już po otwarciu czujemy intensywnie perfumowaną woń, co dla wielu może akurat okazać się bardzo irytujące.

Ogólnie produkt oceniam bardzo nisko, ale to przez to że oczekiwałam kosmetyków z drobinkową poświatą, mocno rozświetlających jak przedstawiały zdjęcia i opisy reklamujące paletę, a nie zwykłych w dodatku niemalże takich samych odcieni róży.




czwartek, 1 lutego 2018

Charlotte Tilbury, pomadka inspirowana Kim Kardashian 'Kim K.W.'

Charlotte Tilbury to jedna z nowszych marek luksusowych, dostępnych na rynku kosmetycznym. Powstała w 2013 roku a jej założycielką jest nikt inny jak sama Charlotte Tilbury, znana na całym świecie, jako wizażystka gwiazd. Charlotte z pochodzenia jest Brytyjką i mieszka w Londynie. Jej kosmetyki bez problemu możemy dostać w Harrods, oraz House of Fraser. Niestety nie jestem pewna jak z dostępnością marki jest w Polsce.

Wszystkie produkty Charlotte Tilbury zostały zamknięte w piękne złote opakowania. Marka daje nam również możliwość zakupu specjalnego zestawu produktów, wykorzystanego do danego prezentowanego przez Charlotte look'u i z pomocą jej filmików na youtube wykonać go na sobie. Dla wielu kobiet nie malujących się na co dzień, jest to bardzo duże ułatwienie.

Należy również wspomnieć tutaj o jej kultowych produktach, które zrobiły furorę na całym świecie. Do tego grona zdecydowanie musimy zaliczyć  'Filmstar Bronz&Glow' bronzer z rozświetlaczem, dzięki któremu konturowanie staje się czystą przyjemnością. 'Magic Foundation' podkład nadający perfekcyjny wygląd naszej cerze, oraz pomadka w słynnym kolorze 'Pillow Talk', która skradła serca wielu kobiet.

Od niedawna  możemy również podziwiać jej nową kolekcje 12 szminek inspirowaną celebrytkami. W jej kolekcji znajdziemy szminki zadedykowane takim gwiazdom jak Victoria Beckham, Penelope Cruz czy Kate Moss. Jednak od momentu wejścia kolekcji na rynek przewidywano, że największą popularność zdobędzie kolor 'Kim K.W.' który jest inspirowany samą Kim Kardashian. Jest to najjaśniejszy odcień w całej kolekcji, idealny dla fanek koloru nude. Pomadki można dostać w cenie £24.

Charlotte Tilbury, Hot Lips 'Kim K.W.'



Szminka została zamknięta w pięknym metalowym opakowaniu w kolorze rose gold. 'Kim K.W.' to odcień beżowy z różowymi tonami. Szminka ma kremowo - satynowe wykończenie i delikatny waniliowy zapach, który przypomina trochę pomadki MAC. Kosmetyk całkiem przyjemnie się rozprowadza, ale niestety z trwałością już trochę gorzej. Nie wysusza ust, ale lubi podkreślać suche skórki, więc trzeba pamiętać o peelingu.



Kim K.W. najbardziej lubię używać w połączeniu z ciemniejszą konturówką, którą obrysowuje kontur ust, a środek wypełniam właśnie tą pomadką. Pozwala mi to na uzyskanie optycznie pełniejszych ust.


piątek, 13 stycznia 2017

Becca, Shimmering Skin Perfector Pressed - Moonston

Becca cosmetics to firma kosmetyczna założona przez Australijską wizażystkę Rebecce Morris Williams. Jednym z jej kultowych produktów jest zdecydowanie linia rozświelaczy Shimmering Skin Perfector. Mamy do wyboru dwa rodzaje tych produktów, w płynie bądź też prasowane w kamieniu. Nie jestem wielką fanką rozświetlaczy w płynie, więc cieszę się, że w moje ręce wpadł ten drugi Shimmering Skin Perfector Pressed (£32.00)





Puder dostępny jest w 5 odcieniach: Moonstone (pale gold),
Opal (golden opal pearl), Topaz (golden bronze pearl), Rose Gold (soft gold infused with rose tones), Pearl (soft luminescent white). 

Mój kolor to Moonstone, jasne perłowe złoto, które idealnie sprawdzi się jako rozświetlacz na kości policzkowe, ale nie tylko.




Rozświetlacze Becca są głównie kojarzone z piękną taflą, którą swoją drogą bez problemu możemy uzyskać. Warto jednak podkreślić, że pudry te możemy również stosować na całą twarz w celu uzyskania naturalnego, subtelnego blasku. 
Produkt jest bardzo drobno zmielony i dobrze napigmentowany. Ponadto absorbuje, jak i odbija światło, optycznie zmniejszając nierówności cery. 
Praca z nim to czysta przyjemność, jest lekki i jedwabisty w dotyku, nakłada się go bardzo przyjemnie, jednak należy uważać aby nie przedobrzyć. Muszę się przyznać, że Becca zajęła miejsce mojego ulubionego dotychczas rozświetlacza od Bobbi Brown. Głównie ze względu na pigmentacje i konsystencje. Jeśli jeszcze nie znacie tego produktu to na ich instagramie znajdziecie wiele inspirujących zdjęć. 

środa, 16 listopada 2016

Plyn miceralny Eau Micellaire Douceur i pianka do mycia twarzy Mousse Eclat od Lancome

Firma Lancome istniej na rynku już od ponad 80 lat. Znana wszystkim zapewne przez jeden z najpiękniejszych i chyba najczęściej noszonych zapachów jakim jest La vie est belle. Dla mnie jednak to właśnie najczęściej pielęgnacja Lancome jest powodem do odwiedzenia stoiska. Tak samo było i tym razem, gdy znudzona już ciągłym używaniem Clinique liquid soap, zapragnęłam jakiejś małej zmiany. Ostatecznie wybrałam piankę do mycia twarzy z użyciem wody, oraz płyn miceralny. 



 Lancome Mousse Eclat to mus, który po zetknięciu z wodą zamienia się w piankę do mycia twarzy. Bez problemu usuwa wszystkie zanieczyszczenia typu makijaż, sebum czy martwe komórki. Dzięki zawartości papai i ananasa pozostawia skórę czystą, miękką i nawilżoną. Opakowanie posiada bardzo wygodną pompkę co ułatwi nam jej dozowanie.

Pianka jest bardzo wydajna, wystarczy jej niewielka ilość, aby dokładnie oczyścić cerę. Jest delikatna,  dzięki czemu nada się do każdego rodzaju cery. Ponadto posiada, świeży lecz nienachalny zapach. Na pewno jeszcze nie raz wrócę do tego produktu. 



Eau Micellaire Douceur to płyn miceralny. Przeznaczony jest do demakijażu twarzy, oczu i ust. Nadaje się do wszystkich rodzajów cery, nawet do skóry wrażliwej. Delikatnie usuwa zanieczyszczenia oraz toksyny. Perfekcyjnie usuwa makijaż nie podrażniając cery.
Płyn micelarny Lancome zawiera wiele składników naturalnych, m. in. wyciągi z białego lotosu, róży oraz cedru japońskiego. Zapakowany został w poręczne opakowanie z dozownikiem, dzięki któremu unikniemy marnowania kosmetyku, poprzez rozlanie. 

Płyn radzi sobie faktycznie świetnie z demakijażem, jedynie do czego się doczepie to do usuwania mocnego makijażu oczu i sztucznych rzęs. Musze go trochę dłużej dociskać do powiek, aby usunąć klej, tusz oraz eyeliner w porównaniu do specjalnie przeznaczonego płynu do demakijażu tych okolic. Produkt posiada bardzo przyjemny zapach i nie pozostawia tłustej powłoki na skórze. Dostępny jest w dwóch rozmiarach 200ml oraz 400ml.


Oba produkty bardzo polubiłam. Możemy stosować je zarówno razem jak i osobno. Piankę na pewno w niedalekiej przyszłości zakupie jeszcze raz, natomiast płyn ze względu na jego dużą pojemność w dalszym ciągu posiadam i używam. 

sobota, 5 listopada 2016

Huda Beauty Lip contour - Bombshell


Chyba nie ma osoby w blogosferze, która nie wiedziałaby kim jest Huda Kattan. Dla tych którzy jednak nie wiedzą, już wyjaśniam. Huda jest słynną Amerykańską wizażystką, która po przeprowadzce do Dubaju podbiła internet. Stała się jedną z najbardziej wpływowych kobiet w blogosferze, która jest nie tylko świetnie uzdolnioną makijażystką, ale również może pochwalić się swoją małą marką kosmetyczną - Huda Beauty. W jej linii możemy znaleźć jedne z najsłynniejszych na świecie sztucznych rzęs, matowe pomadki w płynie, konturówki oraz od niedawna paletę 18 cieni. Jej produkty robią furorę na instagramie, a miliony kobiet coraz bardziej pragnie posiadać, chodź jedną rzecz sygnowaną jej marką.

Jednym z jej kultowych kosmetyków są zdecydowanie lip contours. Nie są to jednak zwykłe konturówki, tylko aksamitnie miękkie kredki, dzięki którym możemy optycznie powiększyć usta. Według samej założycielki marki, kredkę powinnyśmy nałożyć lekko poza kontur ust, nadając im  nieco większy kształt. Środek najlepiej wypełnić jaśniejszym kolorem, aby dodatkowo wzmocnić efekt pełniejszych ust. Plusem jest zdecydowanie miękka konsystencja oraz nawilżające właściwości kredek, dzięki którym mogą być używane jako pomadki. Wykończenie jest matowe.





Bombshell jest to najjaśniejszy kolor w całej gamie, określany jako subtelny, różowawy nudziak. Podejrzewam jednak, że na każdej z nas będzie się inaczej prezentował, a efekt końcowy będzie zależał w dużej mierze od karnacji jaką posiadamy. 



Polubiłam tą kredkę przede wszystkim za jej cudowną konsystencje. Jest miękka i kremowa, aplikuje się ją bardzo przyjemnie. Moje wrażenia po pierwszym użyciu były jednak mieszane. Pomimo świetnej konsystencji i super koloru zauważyłam, że po paru godzinach tworzy nieestetyczną linię wewnątrz ust. Po jedzeniu musimy zdecydowanie ją poprawić, ale to tak samo jak w przypadku wszystkich innych produktów do ust. Podsumowując jest to całkiem dobra kredka, którą pokochacie za jej miękkość i łatwość w aplikacji. Na zdjęciu testowałam ją samą, ale w połączeniu z pomadką możemy uzyskać bardzo efektowny i trwały efekt. Bardzo fajnie się prezentuje w połączeniu z pomadka w płynie Anastasia Beverly Hills w odcieniu Milkshake, które będziecie mogły zobaczyć niebawem na moim instagramie. O samych pomadkach ABH możecie poczytać tutaj
Kredki Huda Beauty możecie nabyć na stronie internetowej w cenie £16.


środa, 19 października 2016

Clinique Moisture Surge Intense - Krem intensywnie nawilzajacy

 Clinique to pierwsza firma dermatologiczna, która jest w 100% bezzapachowa, a ich produkty są testowane alergologicznie. Osobiście bardzo lubię ich pielęgnacje, bo nie zdarzyło mi się jeszcze, aby ich kosmetyki mnie uczuliły czy zapychały. Do niedawna moim ulubionym produktem marki Clinique był Liquid Facial Soap, który świetnie oczyszczał twarz nawet z mocnego makijażu. Dziś jednak, jeśli ktoś by mnie zapytał o produkt godny polecenia,z tej właśnie firmy to z pewnością wskazałabym na krem Moisture Surge Intense.




Clinique, Moisture Surge Intense to bogaty, beztłuszczowy krem-żel który natychmiast nawilża skórę poprawiając jej stan nawet na 24 godziny po nałożeniu preparatu. Stosowany codziennie wzmacnia i odbudowuje barierę hydrolipidową, aby zatrzymać wilgoć i chronić skórę przed szkodliwym działaniem czynników zewnętrznych. 

Krem przeznaczony jest do cer bardzo suchych, suchych i mieszanych z tendencją do przesuszania.




Krem jest oczywiście bezzapachowy, a konsystencją przypomina delikatny, kremowy żel, który idealnie i gładko rozprowadza się na twarzy. Już podczas aplikacji możemy poczuć natychmiastowe nawilżenie, dzięki któremu ściągnięta, sucha cera staje się gładka i miła w dotyku.



Dla mojej (mieszanej w kierunku suchej) cery, krem okazał się trochę za ciężki na dzień, jednak na noc spisał się świetnie. Najbardziej polubiłam konsystencje, która jest bardzo delikatna a sama aplikacja jest cudownie przyjemna. Jedyny minus o którym już kiedyś wspominałam w przypadku recenzji innych produktów Clinique, jest brak zapachu, a raczej chemiczna delikatnie wyczuwalna, woń. Wole jednak jak produkty pielęgnacyjne mają neutralne, ale przyjemne zapachy. 




piątek, 13 maja 2016

Anastasia Beverly Hills, Liquid Lipstic



Matowe pomadki w płynie Anastasia Beverly Hills to chyba jedne z najbardziej popularnych i pożądanych produktów ostatniego czasu. Na instagramie roi się od pięknych zdjęć, które tylko potęgują chęć posiadania przynajmniej jednego opakowania kultowego produktu. Oczywiście jeśli będziemy w stanie wybrać ten jeden, bo gama kolorystyczna jest tak ogromna, że jedynym czynnikiem powstrzymującym nas od wykupienia całego asortymentu jest nasz portfel. 

Pomadki możemy zakupić w cenie $20 na stronie Anastasia Beverly Hills i jak się nie mylę również w Sephora. Zamawiając z innych źródeł trzeba być bardzo ostrożnym, jako że podróbki bardzo ciężko rozpoznać, a jest ich niestety pełno w internecie. 


Wybranie koloru stanowiło dla mnie nie lada wyzwanie. Początkowo miałam kupić tylko jeden, co by sprawdzić czy się polubimy. Niestety wybór jednego spośród całej kolekcji ABH był nie możliwy, więc ostatecznie skusiłam się na trzy zupełnie różne kolory. Milk Shake, Sweet Talker i Vamp to moje typy. Podczas pierwszych testów zauważyłam, że każdy kolor ma inną konsystencje i różnie się je aplikuje, jedne lepiej inne trochę gorzej.



Milk Shake to najjaśniejszy z całej gamy pomadek w płynie ABH. Wpada w pudrowy róż z beżem. Moim zdaniem to kolor, który najtrudniej mi się rozprowadzało i prezentował się najgorzej. Miałam również wrażenie że najsłabiej krył.


Sweet Talker to kolor najtrudniejszy do określenia. Ma coś z maliny połączonej z różowym koralem, zaprawionej odrobiną czerwieni. Na żywo prezentuje się neonowo, ale niestety jest trudny do sfotografowania. Rozprowadza się go najlepiej z całej trójki i jest to zdecydowanie mój faworyt. Kolor tak piękny i niespotykany, że od razu skradł moje serce.


Vamp moglibyśmy określić ciemnym czekoladowym brązem. Jest to najciemniejszy kolor w moim posiadaniu, który będzie idealny na tegoroczną jesień. Jednak w  jego przypadku aby uzyskać równomierny kolor, to musimy trochę przyłożyć się do aplikacji.


Wszystkie kolory możemy łatwo i szybko połączyć ze sobą co umożliwi nam wykonanie perfekcyjnego ombre. Efekty moich zabaw z tymi trzema kolorami mogliście zobaczyć na samej gorze posta. 





Pomadki mają kremową konsystencje, która bardzo przyjemnie rozprowadza się na ustach. Dzięki dużej pigmentacji kryją już po jednej warstwie. Po paru minutach zasychają, tworząc nieścieralną matową powłokę. Pomadka lubi podkreślać suche skórki i wszelkie niedoskonałości, więc przed jej użyciem dobrze jest zadbać o skórę ust. Sam kolor jest bardzo trwały i może wytrzymać nawet do 12h przy drobnych poprawkach w ciągu dnia. Jednak najlepiej prezentuje się do 4 godzin od aplikacji. Później zaczyna bardzo ściągać usta i je wysuszać. Ja osobiście nie mam z tym problemu, ale dla wielu to uczucie może być bardzo niekomfortowe. Minusem może być również jej nieestetyczna ścieralność przy jedzeniu czy piciu. Po tych czynnościach trzeba koniecznie poprawić pomadkę bo nie prezentuje się za ciekawie. Największym minusem dla mnie jest jej sposób w jaki odcina się od środka ust. Osoby które miały okazje używać ten produkt wiedzą o czym mówię. Pomadka odcina się równą kreską od środka ust, przy ciemniejszych kolorach jest to bardzo widoczne. Tak samo się dzieje gdy jemy, produkt nie schodzi równomiernie tylko od wewnątrz do mniej więcej połowy ust znika bez śladu, pozostawiając nienaruszony kontur ust. Poprawki również nie są łatwe bo pomadka w całości jest ciężka do usunięcia, a dołożenie kolejnej warstwy nie pokrywa się z warstwą poprzednią. 

Podsumowując liquid lipstic nie stały się moimi ulubionymi produktami do ust. Milk shake i Vamp to kolory po które w ogóle nie sięgam. Sweet Talker z kolei to zdecydowanie mój ulubieniec, więc nosze go z przyjemnością. Gdyby tylko był trochę trwalszy i równomiernie schodził, to byłby ideałem.






poniedziałek, 21 marca 2016

Chanel Hydra Beauty Gel Creme

Hydra Beauty to nawilżająca seria marki Chanel, która posiada w swojej linii aż 9 produktów pielęgnacyjnych. Znaleźć w niej możemy dwa rodzaje serum, żel pod oczy, krem do twarzy w trzech różnych wersjach, mgiełkę, maskę oraz balsam do ust.
Linia Hydra Beauty ma zapewnić nam nie tylko dużą dawkę nawilżenia, ale również pozostawić naszą skórę miękką, promienną i gładką w dotyku.

Poszukując lekkiego kremu na dzień, postanowiłam wypróbować tym razem Hydra Beauty Gel Creme i zobaczyć jak się sprawdzi u mnie, bo opinie o nim są dosyć skrajne.


Gel Creme to najlżejsza wersja kremu do twarzy Hydra Beauty od Chanel i przeznaczony został do cer normalnych. Kosmetyk zamknięty został w plastikowy słoiczek który jest zarazem odporniejszy na uszkodzenia niż szklane opakowania. Do kremu dołączona została szpatułka dzięki której podczas aplikacji nie musimy wkładać palcy do środka. Konsystencja, jak nazwa wskazuje jest kremowo - żelowa, która dosyć szybko wsiąka w cerę. Krem posiada obłędny zapach który niestety dla niektórych może być drażniący.
Cena: £50.00/ 250zl


Pomimo że moja cera lubi dużą dawkę nawilżenia, to jednak w ciągu dnia stawiam na lżejsze kremy do twarzy, które będą idealnie sprawdzać się pod makijaż. Od kremu na dzień oczekuje również szybkiego wchłaniania bez pozostawiania efektu tłustego filmu na twarzy. Hydra Beauty Gel pod tymi względami spisał się idealnie. Konsystencja kremowo-żelowa idealnie rozprowadza się na cerze, dając natychmiastowe nawilżenie oraz pozostawiając skórę miękką i gładką w dotyku. Współpracuje idealnie ze wszystkimi moimi podkładami. Cera się nie błyszczy a podkład nie roluje. Dodatkowo przyjemny świeży zapach umila aplikacje.

Krem nie posiada niestety filtra i jak dla mnie jest to jedyny minus, bo oprócz tego krem spełnia moje wszystkie wymagania. Od razu jednak podkreślam że Gel Creme to bardzo lekka formuła, odpowiednia dla cer niewymagających, która najlepiej sprawdzi się na dzień pod makijaż. Dla osób z suchą skórą poleciłabym bardziej Hydra Beauty Nutrition - bogatszą wersję kremu Hydra Beauty.


Krem nie wywołał u mnie efektu wow, ale z drugiej strony nie mam do czego się przyczepić. Miał być lekki, nawilżający i nadający się na co dzień pod makijaż. Dodatkowo ładnie pachnie  i jest dosyć wydajny. Jeśli potrzebuje silnego nawilżenia to sięgam po Givenchy Hydra Sparkling na noc który świetnie spisuje się do tej roli. Gdyby Hydra Beauty Gel Creme posiadał jeszcze filtr to byłby moim ideałem.

Spotkałam się jednak z wieloma negatywnymi opiniami na temat tego produktu w internecie, czego nie do końca rozumiem. Wiele osób zarzuca mu słabe nawilżenie i tendencje do zapychania. Zapychania u siebie nie zauważyłam, a krem używam już ponad pół roku, jeśli chodzi natomiast o nawilżanie to producent wyraźnie zaznaczył że jest on kremem lekkim i będzie odpowiedni dla cer normalnych, najlepiej pod makijaż. Jeśli komuś nie wystarcza intensywność nawilżenia to powinien sięgnąć po inną wersję kremu Hydra Beauty Creme lub Nutrition.






poniedziałek, 22 lutego 2016

Mac In Extreme Dimension 3D Black Lash

Maskara In Extreme Dimension 3D jest chyba jedną z popularniejszych maskar do rzęs z MAC. Ma zapewnić naszym rzęsom objętość, wydłużenie oraz podkręcenie  nadając im przy tym elastyczności i miękkości. Dodatkowo intensywna czerń wpadająca w kolor smoły ma spotęgować dramatyczny efekt.


Tusz zamknięty został w czarne plastikowe i całkiem poręczne opakowanie. Szczoteczka dosyć dużych rozmiarów ma za zadanie przenieść więcej produktu i równomiernie go rozprowadzić, bez tworzenia grudek. Ciężko sobie to jednak wyobrazić, ponieważ umieszczone zostały na niej bardzo krótkie ząbki, które wydają się być stanowczo za krótkie do dokładnego rozczesania rzęs. Już po pierwszym użyciu zauważymy, że owa szczoteczka aplikuje bardzo dużą ilość tuszu, który lekko skleja  rzęsy.
£19.00/95.00zł





Efekt końcowy w dużej mierze zależy od stanu naszych rzęs. Jeśli mamy naturalnie piękny wachlarz to zdecydowanie ta maskara pięknie go podkreśli, a przy aplikacji większej ilości warstw uzyskamy efekt WOW. Moje rzęsy ostatnio są w średniej kondycji, więc cudów nie mogłam nią uzyskać. Szczoteczka okazała się zdecydowanie za długa i za gruba. Niestety, ale tusz skleił moje rzęsy
tworząc efekt pajęczych nóżek. Z daleka rzęsy wyglądają całkiem dobrze, są wyraźne i długie, jednak z bliska prezentują się już mniej ciekawiej.

Maskara się nie rozmazuje i nie kruszy, nie ma również problemu z jej zmyciem. Przy odrobinie pracy można uzyskać nią bardziej dramatyczny efekt, jednak jak dla mnie jest bardzo przeciętna.



poniedziałek, 8 lutego 2016

Maska / Krem skoncentrowany na noc Givenchy, Hydra Sparkling Night

Mogę się założyć że każda z Nas przynajmniej raz w życiu marzyła, aby doba trwała więcej niż 24h. W szczególności kiedy w grę wchodzi sen, a nie mamy niestety na niego czasu. Obowiązki dnia codziennego często potrafią zająć nam znacznie więcej czasu niż sobie zaplanujemy. Co za tym idzie,  brak odpowiedniej ilości snu staje się normą u wielu osób. Rozdrażnienie, bóle głowy, zmęczenie ale i również szara, zmęczona cera stają się efektem niedoboru odpoczynku. Snu nic nam nie zastąpi, ale dzięki masce/kremie Givenchy Hydra Sparkling możemy pozbyć się przynajmniej jednego problemu związanego z niewyspaniem.


Maska/krem Hydra Sparkling Night stworzony została z myślą o tak zwanych krótkich nocach. Kosmetyk to skoncentrowany eliksir, który aktywuje odbudowę i regenerację skóry podczas snu, gwarantując wypoczętej skórze niezwykły blask po przebudzeniu. 

Produkt ma podwójne zastosowanie, w zależności od potrzeb naszej cery. Może być stosowany jako krem nawilżający przywracający skórze blask po przebudzeniu lub jako skoncentrowana maska na noc, zapewniająca bardzo zmęczonej skórze natychmiastowy efekt regeneracji. 


Sekretem formuły jest Sparkling Water Complex którego podwójna technologia wiąże wodę w skórze i aktywuje produkcję energii w komórkach, przywracając skórze promienny blask. Reaquanox (wyciąg z prosa) wzmacnia wodoszczelność naskórka, zapobiegając odparowywaniu wody ze skóry. Crealight o silnym działaniu detoksykującym i antyrodnikowym, skutecznie neutralizuje wolne rodniki i toksyny, eliminując zmęczenie i dodając skórze blasku. 
£44.00 / 229,00 zl 


Konsystencja kremu jest żelowa, dzięki czemu przynosi natychmiastowe ukojenie w szczególności cerą suchym. Jest bardzo wydajny, wystarczy mała ilość na pokrycie całej twarzy. Kosmetyk jest zarazem dosyć lekki, więc obawiam się że może być niewystarczająco treściwy przy nadmiernym przesuszeniu.  Przyjemny świeży zapach, który swoją drogą uwielbiam, dodatkowo umila aplikacje. Jedyny minus to skóra po aplikacji jest lekko lepka, więc osobom, które wolą jak produkt się szybko wchłania, odradzam zakup.

Hydra Sparkling Night używam zazwyczaj jako kremu na noc. Jednak od czasu do czasu, gdy widzę że moja cera potrzebuje większej dawki nawilżenia, stosuje kosmetyk jako maskę. Rano skóra staje się miękka, promienna i przede wszystkim nawilżona. 

Komu bym poleciła krem od Givenchy? W zasadzie to każdemu. Nie tylko osobom cierpiącym na brak odpowiedniej ilości snu, ale również wszystkim tym którzy borykają się z problemem odwodnionej cery. Krem posiada lekką, żelową konsystencje o bardzo przyjemnym zapachu co jest zdecydowanie na plus. Fajnie nawilża i regeneruje cerę przez noc. Nie jestem przekonana czy spisze się przy skórach bardzo suchych, bądź problematycznych, jednak do każdych innych będzie świetny. 



piątek, 29 stycznia 2016

Olympea by Paco Rabanne


Każda fanka zapachów Paco Rabanne z pewnością nie mogła doczekać się premiery najnowszego dzieła hiszpańsko-francuskiego projektanta.  Olympea to damska odpowiedź na męski zapach Invictus, który swoją drogą odniósł niezwykły sukces. Czy zasłużony? to już pozostawiam każdej z Was do ocenienia.  Perfumy swoją premierę miały jesienią 2015 roku, i muszę przyznać, że tamta jesień zdecydowanie należała do  Olympea.


Sama byłam bardzo ciekawa nowego zapachu Paco Rabanne, bo jego reklamy dosłownie zawładnęły mediami. Zewsząd można było zobaczyć piękną boginię, która u swych stóp miała wszystkich mężczyzn. Silną, niezależną, władczą i ogromnie sexowną, taką właśnie jak nowy zapach Olympea. 


Olympea jest kompozycją orientalno-kwiatową, bardzo ciepłą i słodką. Na myśl przywodzi mi inne wcześniejsze zapachy z tej samej półki, jak La vie est Belle bądź Black Opium. Wypromowany on  został w okresie jesienno-zimowym i według mnie producenci lepiej trafić nie mogli. W mglisty, ponury poranek, gdzie chęci do życia równają się zeru, a motywacji szukamy na każdym kroku, ten zapach może zdecydowanie przywołać trochę słońca do naszego zwykłego, szarego dnia. 

 Jednak pojawiła się tu też moja obawa. Pomimo że mój nos raduje się takimi kompozycjami, to zaczęłam się zastanawiać czy społeczeństwo nie jest już trochę zmęczone tymi wszystkimi jadalnym nutami. Z półek w sklepach krzyczą do nas w większości słodkie ulepki, różniące się detalami, ale w dalszym ciągu gotowe do schrupania przez potencjalnych konsumentów. Przy tak dużej konkurencji jaką jest zdecydowanie La vie est Belle czy jego młodszy brat Black Opium, Olympea miała naprawdę ciężki start.



Producenci wyszli jednak na przeciw oczekiwaniom i do dosyć komercyjnej kompozycji, dołączyli coś bardziej oryginalnego. W nutach zaraz obok, przez wszystkich uwielbianej jaśmionowej wanilii, umieścili sól, która o dziwo tworzy idealny duet, nadając perfumom charakteru. 

Początek zapachu do złudzenia przypomina mi Womanity Thierry Mugler. Słodko - kwaśno - słone aromaty atakują ze wszystkich stron. Ja na tym etapie wyczuwam kokosa, którego nie ma ani w jednym, ani w drugim zapachu, więc najprawdopodobniej to tylko mój nos płata mi figle. Kiedy do nozdrzy zaczyna dochodzić zmysłowy jaśmin i mandarynka, nadają one lekko owocowego tchnienia. Niestety szybko on ginie, bo po chwili jednak robi się bardzo parno, sucho i słodko. Nie jest to jednak pralinowa słodycz jak w przypadku Bon Bon, lecz bardziej kalorycznie dusząca. Otula nas niewidzialnym gorącym i jakże przytulnym obłokiem. Może i nie dla każdego będą takie doznania, ale z pewnością kobiety silne, niezależne i lubiące wyróżniać się z tłumu w niekonwencjonalny sposób, będą nim zauroczone. Jeśli ktoś miał nadzieje na lekkie zakończenie, tak intensywnego początku, to niestety muszę go rozczarować.


 Przy końcówce zaczyna się robić ciężej. Za sprawą drewna sandałowego mamy do czynienie z jeszcze większą ilością duszącego pyłu. Nie ma jednak czego się obawiać, bo dzięki tym zakurzonym drewienkom, Olympea staje się oryginalna i nie do końca jadalna, co okazuje się miłą odskocznią od tych wszystkich cukierkowych ulepków. Silny zapach dla bardzo silnej i zdecydowanej kobiety. Nowoczesnej femme fatale, która wie czego chce i zawsze to osiąga.

Mój nos lubi komercyjne, słodkie (nie mylić z tandetnymi) perfumy bardziej, od tych luksusowych, wyszukanych kompozycji. Zapewne dlatego właśnie Olympea znajduje się dosyć wysoko w moim rankingu. Jest to niezwykle ciepły i przyjemny zapach. Trochę wtórny, ale dla miłośników ciepłych orientalnych słodkości, niezbędny. 


Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...